czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 8.

"Pytasz: „co to jest życie”? To tak, jakby ktoś zapytał: „co to jest marchew”? Marchew - to marchew, i więcej nic nie wiadomo." 
- Anton Czechow

□■□

   Siedziała z niecierpliwością czekając na list. Nie wiedziała czemu się tak bardzo martwi. To była zwykła formalność. To nie chodziło o nią. Chyba. Spokojnie wzięła głęboki oddech. Potem odetchnęła i tak kilka razy. Miała nadzieję, że to pomoże jej się uspokoić, lecz na nic.
   Owinęła się szczelniej jasnoszarym kardiganem przy nagłym powiewie zimnego wiatru. Starała się nie myśleć o tej całej sytuacji, lecz im bardziej się starała, tym bardziej jej to nie wychodziło. Czekała na schodach, mimo późnej godziny. Targały nią nerwy.
   - Tylko spokojnie, tylko spokojnie. - szepnęła sama do siebie próbując opanować nerwy.
   Nagle usłyszała cichy skrzek sowy, której nie potrafiła zlokalizować na tle nocnego nieba. Nie zorientowała się kiedy sowa podleciała do niej i zrzuciła list. Teraz kiedy otrzymała wiadomość, po tak długim wyczekiwaniu, bała się zobaczyć zawartości koperty. Przymknęła oczy, jeżdżąc palcem po papierze. Dlaczego było jej tak trudno?
   Wdech i wydech. Wdech i wydech. Spokojnie, lekko drżącymi dłońmi zerwała czerwoną pieczęć i wyciągnęła list.

   "Do Roweny Amortencji Inès Black
   Miniejszym mam przyjemność przekazać pannie wielce radosną informację, iż w naszych szeregach przybywa ochotników. Jutro, dokładnie o 22:30 odbędzie się inicjacja, nowego, bardzo ważnego członka, który pragnie poświęcić się, tak jak my, posłudze Czarnemu Panu. Osoba ta, jest równa wieku panienki, więc przez pierwsze miesiące posługi nowicjusza, będzie panienka z nim współpracować i go strzec. 

Oddany sługa Czarnej Jegomości, 
Pascal Enzo Pierre "

   Jutro uroczyście miało się zacząć przedstawienie.

□■□

    Szła spokojnie przed zamaskowanymi Śmierciożercami, idealnie maskując wszelkie okruchy emocji. Zmierzali do celu - miejsca inicjacji Nowego. Perfekcyjnie jeden za drugim szli w milczeniu. Przez maski i naciągnięte duże kaptury, które zasłaniały prawie całą twarz nie dało się nikogo rozpoznać.
    Po kilku minutach marszu dotarli na polanę. Rovena rozejrzała się dookoła. Nie. To nie była polana. To był stary, zaniedbany cmentarz z sypiącymi się, ledwie widocznymi nagrobkami. Mimowolnie poczuła przechodzący przez nią dreszcz. Poznała to miejsce. W tym samym miejscu ona przechodziła ten sam koszmar. To było dziwne, ponieważ z tego co wiedziała większość Śmierciorzerców przechodziło obrzędy inicjacji tam, gdzie zostali pochowani jego bliscy. Tylko w kilku przypadkach, czyli pierwszych członków, Roveny oraz tego Nowego, obrzęd inicjacji był właśnie na tym cmentarzu.
   Stanęli jeden obok drugiego tworząc wielki okrąg. Nie miała pojęcia kto będzie musiał przejść przez ten horror. Wiedziała tylko, że to chłopak z Hogwartu i najprawdopodobniej z jej rocznika. Wiedziała także, że ma zostać jego wspólnikiem lub opiekunem, różnie mówili.
   Nagle usłyszała charakterystyczny trzask towarzyszący każdej teleportacji i zobaczyła Lorda, za którym szedł chłopak w czarnej pelerynie. Zatrzymali się w środku okręgu, po czym Lord zaczął chodzić dookoła patrząc na każdego Śmierciożercę z osobna.
   - Moim poddani - zaczął donośnym głosem - dzisiaj zebraliśmy się tutaj, aby powitać naszego nowego brata w naszych szeregach. Oddani mi słudzy, powitajcie Dracona Lucjusza Malfoy'a! - po tych słowach, za sprawą różdżki Voldemorta, kaptur opadł na plecy Malfoy'a odsłaniając jego twarz. Jego twarz była wyprana z wszelkich uczuć.
    Voldemort krążył cały czas dookoła, przystając przy kolejnych sługach. Psychopatyczny uśmiech je schodził mu z twarzy. Niektórym ściągał maski. Nawet nie drgnęła, kiedy stanął przed nią. Przyglądał się jej dłużej niż innym, zapewne chciał wyczuć u niej strach. Potem odszedł dalej a kiedy skończył podszedł do Malfoy'a i zaczął się dziwnie śmiać. Wszystkim, którym zerwał maski z twarzy, nagle odrzuciło do przodu. Zaczęli jęczeć z powodu tak silnego zderzenia z ziemią.
    Starała się zachować powagę. Wiedziała, że to jakiś test. I osoby leżące na ziemi właśnie go przegrały. Riddle kilka razy powtarzał tą czynność, aż bohaterowie spektaklu byli wystarczająco poturbowani.
   - Zawiodłem się na nich! - krzyknął Czarny Pan na cały głos, by każdy dobrze go słychać.- Przegrali walkę z własnym cieniem! Czuć od nich strach na kilometr! Każdego będzie spotykał taki los, kiedy poczuje zwatpienie w moją osobę!
   Niektórych trzeba było wywlekać z okręgu, ponieważ mieli połamane kości lub byli nieprzytomni. Gdzieniegdzie, pomimo mroku, który rozprzaszały jedynie kilka pochodni widać było ślady krwi. Ceremonia się rozpoczęła.
   W środku okręgu, nagle buchnął ogromny ogień, który podtrzymywany był przez różdżki Śmierciorzerców, oprócz niej, gdyż poza Hogwartem nie mogła używać magii póki nie ukończy 17 lat. Voldemort podszedł do Dracona, który zdjął wcześniej pelerynę. Uścisnęli sobie dłonie, wokół których pojawiła się cienka wstążka światła.
   Zamarła. Zapomniała o przysiędze wieczystej. Jej serce zmarło. Mimo że nie byli w dobrych stosunkach, nawet najgorszemu wrogowi nie życzyła składać przysięgi wieczystej, a tym bardziej komuś takiemu, jakim jest Tom Marvolo Riddle. Najgorsze było przeczucie, które mówiło jej, że ona niedługo też będzie musiała taką przysięgę złożyć, może nawet nie jedną.
   - Czy ty, Dracon Lucjusz Malfoy, przysięgasz służyć mi i wypełniać zadane przeze mnie rozkazy?- zapytał Lord, nie skrywając uśmiechu satysfakcji.
   - Przysięgam - powiedział Dracon donośnym, lecz niepewnym głosem. Wiedziała, że ma obawy. Każdy je miał.
   - Przysięgasz być lojalnym sługą, służącym tylko i wyłącznie mojej osobie?
   - Przysięgam. - po słowach potwierdzenia Voldemort wypuścił rękę młodego Malfoy'a, złapał różdżkę i wbił ją w lewe przedramię chłopaka. Zaczął szeptać tylko sobie znane zaklęcie, po czym na skórze chłopaka zaczął pojawiać się znak w kształcie czaszki, z której wchodzi wąż. Widać było, że czuje ból. Zacisną szczęki i napiął mieście. Ból był niewyobrażalny. Wiedziała doskonale, przez co on przechodzi.
   Po skończonym dziele, Czarny Pan odsunął się od chłopaka. Usiadł na "tronie", który nie wiadomo kiedy pojawił się na polanie i czekał na widowisko. Do chłopaka podeszło dwóch mężczyzn, rozdzierając mu koszulę. Inni za pomocną czarów, niedaleko wielkiego ogniska wyczarowali pręgierz, do którego go przywiązali.
   Inicjacja była surowa, jako przestroga, że Voldemort jest potężny i nie mogą mu się postawić. Bardzo rzadko sam wymierzał kary, ale jak już to robił, to człowiek najczęściej modlił się o śmierć. Rytuał ten, miał także na celu uodpornić inicjowanego na ból. Każda osoba inicjowana, miała otrzymać 7 symbolicznych uderzeń w plecy, najczęściej batem lub biczem. Po chłoście, najczęściej dostawało się jeszcze kilka Cruciatusów, a ich liczba zależała od twojego krzyku.
   Jak było w "tradycji" inicjacji, biczować miała najbliższa rodzina i zaufani słudzy. Tak więc pierwszy bat, który miał spocząć na plecach chłopaka, należał do Lucjusza Malfoya. Rovena odwróciła wzrok, by nie patrzeć na wyraz bólu na twarzy blondyna. Za każdym razem słyszała nieprzyjemny trzask kiedy bat zderzał się z ciałem. Nie patrzyła. Zamknęła oczy i czekała na koniec idiotycznego przedstawienia.
   Przez dłuższy czas nie słyszała żadnych dźwięków, oprócz cichych jęków Malfoya. Podniosła wzrok i zobaczyła Lorda zmierzającego w jej stronę. Na twarz przybrała znowu maskę obojętności i czekała. Ten tylko spokojnie wręczył jej bat i wskazał na cierpiącego chłopaka. Tego się nie spodziewała. Podeszła do pręgierza, do którego był przywiązany. Popatrzył na nią stalowymi oczami. Nie mogła z nich nic wyczytać.
   Podeszła od tyłu. Wzięła głęboki oddech. Jego plecy były zmasakrowane. Jego skóra była postrzępiona, widać było gołe mięśnie a gdzieniegdzie nawet i kości, krew ciekła po zniszczonych plecach. Wypuściła powoli powietrze z płuc i zamachnęła się, tak, aby cios nie był za mocny, ale na taki by wyglądał.
   Obrażenia na jego plecach, nie wyglądały, aby było ich 7. Musiał być katowany. Wiedziała, że pomimo eliksirów i zaklęć, blizny zostaną mu do końca życia.
   Po wszystkim oddała bat Malfoyowi Seniorowi, skłoniła się przed Lordem i kiedy już miała zamiar wrócić na swoje miejsce w kręgu, Czarny Pan wstał i podszedł do niej, wskazując ruchem ręki by została. Odkuli Dracona, po czym kazali stanąć przed nią. Poczuła strach, lecz nie pokazała tego po sobie. Stała tak i musiała patrzeć mu w oczy. Dwóch Śmierciorzerców trzymało go tak, aby stał wyprostowany, choć przychodziło mu to z trudem.
  - Draconie Malfoy - zagrzmiał głos Voldemorta - oto Twoja.. Opiekunka.
   To ostatnim słowie wszyscy wybuchnęli śmiechem. Śmierciożercy rzucili go na Rovenę, a ona zlapała go lekko pod pachy, przytrzymując by nie upadł. Slyszała jego jęki i ciężki oddech. Musiała mu pomóc.
   - Severusie, zabierz ich stąd, a ty - powiedział zwracając się do niej - masz jutro z nim - wskazał na Malfoya - przyjść po wskazówki waszego zadania.
   Po tych słowach, usiadł na swoim "tronie" i patrzył na daremne próby podtrzymywania chłopaka. Snape podszedł do nich, złapał Malfoya pod drugi bok, aby normalnie stanął i w całą trójkę teleportowali się z cichym trzaskiem.

□■□

Witam kochani :)
Także, za nami kolejny rozdział, mam nadzieje, że się podobał :)
Jeżeli znajdą się błędy w tekście to troszę piście a ja postaram się je poprawić (ponieważ nie mam Bety xD) 
Liczę na komentarze :') 
Miłego Dnia/Nocy :* 

niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 7.

"Zagłuszanie bólu na jakiś czas sprawia, że powraca ze zdwojoną siłą." 
- Joanne Kathleen Rowling

□■□

   Każdy musi przeżyć w swoim życiu mniejszy czy większy rodzaj szoku. Niektórzy ciągle są zaskakiwani przez życie, inni rzadziej.. Ale mimo wszystko każdy musiał takiego uczucia w swoim życiu doznać. Nie ważne czym ono było spowodowane, miłością, zawodem czy nagłym zwrotem akcji. Każdy w takiej sytuacji może czuć się podobnie lub całkowicie inaczej.
    Rowena w takiej właśnie chwili odczuwała swój rodzaj szoku. Stała tak patrząc się na obcego mężczyznę niepewnym wzrokiem. Myśli kłębiły jej się w głowie, sparaliżowana stała nie wiedząc co zrobić. W pierwszej chwili przemknęło jej przez myśl, żeby uciec przez te same drzwi, którymi weszła, ale zauważając u mężczyzny wystającą z kieszeni różdżkę, zrezygnowała. Czuła narastającą gulę w gardle. Mężczyzna widząc niepokój dziewczyny uśmiechnął się lekko po czym zszedł dwa schodki niżej, tym samym zmniejszając lekko odległość między nimi. Odruchowo cofnęła się wpadając na drzwi. Co z tego, że ma różdżkę, skoro nie może jej używać? Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, przypominając sobie, że rano schowała tam nożyk do otwierania listów. Złapała za szmaragdową rękojeść i zacisnęła na niej smukłe palce szykując się do ataku. Na wszelki wypadek.
   - Po co te nerwy? - odparł basem schodząc kolejny schodek w dół, przez cały czas trzymając ręce w spodniach od garnituru, szytego na miarę.
    - Co ty tutaj robisz? - powiedziała mocniej zaciskając nożyk w pięści - Kim TY jesteś?
    - Ja? - zapytał schodząc w dół. Dzieliło ich zaledwie kilka kroków - Niewiele wiesz, co?
    - Ja... co?
    - Jesteśmy rodzeństwem... no przyrodnim, ale to i tak zawsze coś. - powiedział.
    - Co-o? Ale.. jak? - popatrzyła na niego z mieszanką zaskoczenia, ale także i wściekłości. Podszedł do niej i wyciągnął nożyk z jej dłoni. Nie zorientowała się nawet kiedy odszedł znowu na bezpieczną odległość bawiąc się jej "bronią".
    - Musimy sobie wiele spraw wyjaśnić - powiedział znikając w salonie. Chcąc nie chcąc ciekawość kazała jej pójść za nim.

□■□

   Siedziała na brzegu małego stawu. Po długiej rozmowie wybiegła z domu, trzaskając drzwiami. Nie mogła powstrzymać łez, które płynęły krwawą posoką po policzkach, zostawiając czerwone plamy tam gdzie skapywały.
   Patrzyła przed siebie oplatając ciasno nogi ramionami. Mimo lata, w nocy było dość chłodno. Chłodny wiatr rozwiewał jej włosy, które pod wpływem blasku księżyca wydawały się jeszcze bardziej srebrzyste. Gwiazdy jasno świeciły, próbując dodać jej otuchy. Nocne niebo starało się być z nią, kiedy innych brakowało.
    Jak fatalnie można się czuć, odkrywając, że przez całe swoje życie to kłamstwo? Co było prawdą? Czy ktoś kiedykolwiek był z nią szczery? Pytania kłębiły się w jej głowie, przyćmiewając zdrowy rozsądek. Życie jest dla niej brutalne... ale miało być gorzej. Czuła w kościach napływające zło. Więc może przyrodnie rodzeństwo, aż takie złe nie jest? Mogło być chyba gorzej, prawda?
   Nagle niebo przecięła długa błyskawica. Była czerwona, co świadczyło o jej nienaturalnym pochodzeniu. Obok Roweny, dokładnie w tym samym miejscu uderzenia pioruna, zmaterializowała się koperta, czerwona niczym krew z czarną pieczęcią. Drżącymi palcami musnęła ją delikatnie czując jeszcze ciepło. Wzięła kopertę do rąk i zrywając pieczęć wyciągnęła z niego list. Mała karteczka, na której były naskrobane piórem kilka słów. Kilka słów, które zmroziły krew w jej żyłach.

"Śmiertelny Nokturn 12, 19:59"

   W jej oczach na nowo błysnęły łzy. Nie wierzyła w przypadki. A tym bardziej nie w tej chwili. Nie była głupia, żeby nie pojąć aluzji. "12, 19:59". Dokładnie jak data śmierci jej ojca. 12 grudnia 1995.
   Wstała i udała się w stronę dworku. Nie mogła się spóźnić. Wiedziała jakie będą jej konsekwencje i nie zamierzała przechodzić przez to kolejny raz. Dodatkowo, nie mogła jeszcze się teleportować, nie osiągnąć pełnoletności. Musiała sobie radzić sama. Jak zawsze.

□■□

   Stała przed wskazanym budynkiem. Spotkanie Śmierciorzerców odbyło się szybko. Dostała jedynie wskazówki, gdzie ma się udać i wyeliminować "obiekty". Dokładnie trzy. Troje niewinnych ludzi miało dzisiaj stracić życie, aby ona mogła dowieść Czarnemu Panu, iż jest godna zaufania. Musiała się postarać.
   Mark Simons. "Obiekt numer 1". Mugol w podeszłym wieku. Kilka lat temu stracił żonę w wypadku. Teraz miał się z nią spotkać w zaświatach. Weszła cicho do piętrowego domku, oknem, które jako jedyne było otwarte. Przeszła przez kuchnię i korytarz zmierzając do celu, którym był jego pokój. Stanęła przed drzwiami do sypialni mężczyzny. Drzwi były lekko uchylone, dzięki czemu łatwiej się jej udało wślizgnąć do pomieszczenia. Zwinnymi krokami podeszła do łóżka zajmowanego przez ofiarę.
   Spał mocnym snem, odwrócony do niej plecami. Rowena chwyciła rękojeść sztyletu, leżącego idealnie w kieszeni jej sukni. Przyjrzała się broni lśniącej dzięki blasku księżyca. Wzięła głęboki oddech i szybkim ruchem podziela mężczyźnie gardło, robiąc długie i głębokie cięcie, szczególnie przy tętnicy. Z srebrnego sztyletu kapały pojedyncze czerwone krople. Popatrzyła na zwłoki mężczyzny i wyszła z obcego domu. W jej głowie było wyryte słowo, które miało ją prześladować przez jeszcze długi czas... "Morderca".
 
□■□

   Leżała w wannie, do połowy wypełnioną lodowatą wodą. Sztyletem, którym odebrała życie trzem osobom, zrobiła sobie trzy długie rany na udach. W najbardziej niewidocznym miejscu. Trzy rany mówiące o trzech zabitych osobach. Woda była zabarwiona na czerwono, od krwi. Niewinnej krwi przelanej w niemej wojnie. Krwi, która stała się jej przekleństwem.
    Była ubrana kompletnie. Tak jak wyszła. Jedyne co zdjęła do pelerynę i ciężkie buty. Płakała, przez co więcej krwi kapało do wody. Juz nie była niewinna.
   Usłyszała cichy trzask, towarzyszący przy otwieraniu drzwi. Ktoś próbował się dostać do łazienki. Pukał, klnął, ale to nic nie dało. Zamek w końcu puścił, dzięki Alohomorze. Mężczyzna wkroczył do łazienki, gdzie zastał ją całą we krwi. Nie martwiła się co pomyśli, bo ją to nie obchodziło. Chciała pamiętać. Chciała zostać chociaż w jakiś sposób ukarana, za okrucieństwo jakiego się dopuściła. Sama powinna zginąć. Powinna za to umrzeć.
   Chłopak wziął ją na ręce i zaniósł na jej łóżko, z białą pościelą, którą teraz zabarwiała gdzieniegdzie czerwona ciecz. Chciał ją uleczyć czarami, lecz się nie zgodziła. To jej wina i musi ponieść konsekwencje.
   - Co ty, do jasnej cholery, robisz? - zapytał. Widać było jego troskę w oczach. Zastanawiała się dlaczego, skoro znali się od niedawna? Chłopak nie usłyszawszy odpowiedzi usiadł ciężko obok niej, przeczesując prawie czarne włosy.
   - Nie rób tego. To przez to wszystko? Przez tą rozmowę?
   - Ja.. nie... - zaprzeczyła stanowczo. Nie zamierzała się jednak tłumaczyć. Po co go obciążać? Zapewnie i tak by nie zrozumiał. Milczenie jest lepsze. Może i jej dusza przez to krwawi, ale jego już nie musi. Mimo tego że znali się zaledwie kilka godzin, wiedziała, że on nie chce dla niej źle. Gdyby tak było, zapewne już dawno by się tak stało.
   Odpędziła źle myśli i lekko potrzasnęła głową. Chłopak zawahał się przez chwilę, napiął mięśnie, jakby chciał ją przytulić, ale tego nie zrobił. Łza spłynęła jej po policzku, kreśląc krwawy wzór.
   - Co ci jest? - zapytał widząc jak płacze krwią. Czy to było wszystko realne? Klątwa rzucona na nią już dawno, nigdy nie osłabła. Za każdym razem gdy płakała z jej oczu spływały łzy w formie krwi. Nie mogła na to nic poradzić. Szukała pomocy u najlepszych czarodziei, lecz żaden nie potrafił jej pomóc, nie narażając przy tym swojego, jak i jej zdrowia.
    - Tak to jest, kiedy zaszkodzisz niewłaściwej osobie. - odparła wybierając łzę. Mówi się trudno.
    - Powiesz mi? - zapytał z nadzieją w głosie. Spojrzała na niego. Zaskoczyła ją jego szczerość i błysk zrozumienia. W oczach malowało mu się ciekawość, ale także i współczucie. I coś jeszcze.. coś czego nie mogła rozszyfrować.
   "Jak chce wiedzieć, proszę bardzo", pomyślała i opowiedziała mu kim jest. Chłopak nie wydawał się szczególnie zaskoczony albo przestraszony. Jego oczy przez cały czas wskazywały współczucie. Miała już dość ludzi, którzy jej współczuli. Żałowali jej, ale po co? To jej wybór, to wybór jej rodziców. Nikt w tym nie zawinił, więc po co oni wszyscy jej współczuli?
   Po rozmowie usnęła obok czuwającego nad nią starszego brata.

□■□
Witam po dość długiej przerwie :D
Przepraszam was, za tak długą nieobecność, ale ostatnio zabłądziłam w krainie "Braku Weny" i jakoś ciężko było mi się odnaleźć :/ 
Posty powinny się ukazywać (od teraz) w miarę regularnie (czyli tydzień lub 2) 
Życzę miłego dnia/nocy! 

Będzie mi bardzo miło, jeżeli Skomentujesz :D 
Komentarze, wszelkiego rodzaju mile widziane ^^