piątek, 25 grudnia 2015

Wesołych Świąt !

Każdy już czym prędzej bieży,
 by dołączyć do pasterzy.
 I ja spieszę z życzeniami, 
bo nie mogę być tam z Wami.
 Zdrowia, szczęścia, pomyślności
 i niech dobro wśród Was gości. 
I niech Boga wielka moc na Was spłynie w świętą noc. 

□■□

Są Święta Bożego Narodzenia, czas spokoju, radości, które spędzamy z rodziną. Życzę wam wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia, pomyślności, pieniędzy na książki, chłopaka lub dziewczyny, bałwana śnieżnego, więcej czasu wolnego, wytchnienia i przede wszystkim spełnienia najskrytszych marzeń♡

Życzy 
Vipera ♡



niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 6.



"Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć." - Napoleon Bonaparte

□■□

    Szybko minął ten czas. Święta, ferie zimowe, SUM-y aż nadszedł upragniony czas wakacji. *Kto by się nie cieszył?
   Jechali Ekspresem Hogwart do domów. Uczniowie cieszyli się, że odpoczną od nauki, wyjadą może gdzieś za granicę lub co najważniejsze zobaczą rodzinę. Właśnie. Jednak nie wszyscy. Rowena siedziała ze Stephanie w jednym przedziale. Siedziała patrząc smętnie przez okno. Nie mogła tego uniknąć. A dom zbliżał się za szybko...
    Co mogła zrobić? Najchętniej skoczyła by z mostu, wpadła pod rozpędzony pociąg lub powiesiła się na zwykłej sznurówce. Łatwiej planować śmierć niż przyszłość. Nie chciała się zderzyć z rzeczywistością. Nie miała już nikogo. Ani mamy, ani taty. Dziadkowie - Tak samo jak rodzice, od dawna gryzą piach. Rodzeństwa nie miała. A przyjaciele nie zawsze wystarczają...

□■□

    - Będę tęsknić - łkała Stephanie - pisz codziennie.
    - Oczywiście - odpowiedziała jej Rowena. Przytuliła ją czule. Odsunęła się trochę by otrzeć łzę płynącą jej po policzku.
    - Wiesz, że bym Cię zabrała ze sobą, ale rodzice chcą spędzić rodzinne wakacje jeżdżąc po świecie i poznawać nowe kultury. - tłumaczyła się Stephanie trzymając Rowenę za rękaw luźnego, o piaskowej barwie swetra.
    - I tak mam co robić w domu... - odpowiedziała wyrywając rękę spod żelaznego uścisku przyjaciółki. - Rodzice na Ciebie czekają - powiedziała widząc dwójkę znanych jej osób. Blondynka pomachała jej z szatynem, co odwzajemniła usmiechem - to do września?
    - Do września
  Powiedziała Stephanie po czym wzięła walizki i skierowała się razem z rodzicami do wyjścia z peronu 9 3/4. Rozejrzała się dookoła. Nikogo już nie było na peronie, wiec niespiesznie przeszła przez barierę, dzielącą ją między światem czarodziei a Mugoli. Wychodząc zauważyła mężczyznę ubranego na czarno. Stał oparty o kolumnę z napisem Peron 10. Uśmiechnęła się. Jednak nie taki świat zły, ktoś jej został na świecie.

□■□

    Severus Snape toważyszył jej przez całą drogę do domu. Zostawiając ją pod samymi drzwiami domu, wspominając jedynie coś o testamencie ojca. Z niewyraźną miną otworzyła drzwi, które o dziwo były otwarte. Zdziwiła się, bo przecież kto inny miałby klucze do domu? Obejrzała się za siebie i zauważywszy, że wujek ją opuścił postanowiła jednak sprawdzić tajemnicze zajście. Wzięła głęboki wdech. Na wszelki wypadek wyjęła z kieszeni spodni niewielki sztylet, z którym się nie rozstawała się po śmierci ojca. Dla pewności siebie.
   Nacisnęła ostrożnie klamkę, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Bezszelestnie wkradła się do własnego domu. Przy zamykaniu, drzwi wydały lekkie klaśnięcie. Poczuła obecność w hollu. Odwróciła się chowając za plecami nóż. Na szerokich srebrno - czarnych schodach stał wysoki brunet oparty nonszalancko bokiem o balustradę. Był ubrany w elegancki garnitur: szyta na miarę czarna marynarka, takiego samego koloru jedwabne spodnie i bladoniebieska koszula rozpięta pod szyją, podkreślająca jego intensywnie niebieskie oczy. Brunet uśmiechając się powiedział wesoło:
   - Witaj w domu, siostrzyczko.






□■□

* Przyspieszyłam akcje bloga (jak zresztą widać) aż do wakacji.

□■□
Witam ;)
Tak więc kolejny rozdział mamy za sobą. Przepraszam, że taki krótki, ale to jest taki  można powiedzieć Epilog Części I... teraz Cześć II :) planuje zrobić trzy części, dokładnie nie wiem ile tych rozdziałów wyjdzie, ale się zobaczy! Mam nadzieje, że zobaczę tu dużo komentarzy. One nic nie kosztują, ale dzięki nim wiesz, że twoje pisanie jednak się komuś podoba i zaraz dostajesz weny! 
Pozdrawiam ♡

piątek, 11 grudnia 2015

Rozdział 5.



"Dobry człowiek woli sam cierpieć, niż na cierpienia drugich patrzeć." - ks. Piotr Skarga

□■□

Dobiegała 17. Nie miała żadnej ochoty iść na dodatkowe lekcje u Snape'a. Siedziała na łóżku Stephanie razem z właścicielką i pisały esej z eliksirów. Spokojnie kreśliła kolejne zdania na pergaminie, kiedy do pokoju weszła Parvati. Patrzyła na Rowenę ze współczuciem, którego ona tak nie lubiła. Nie chciała, żeby ktoś się nad nią użalał.
 - Rowena - powiedziała obciągając rękawy swetra, które teraz prawie zasłaniały drobne dłonie. - Dumbledore Cię wzywał.
 Zerkneła na przyjaciółkę. Brązowooka spojrzała na Rowenę niepewnie. Ta jedynie kiwnęła głową i uśmiechnęła się słabo. Wstała i udała się do gabinetu dyrektora wymijając skrępowaną dziewczynę.
 Kiedy doszła do posągu chimery, zdała sobie sprawę, że nie zna hasła. Czekała tak jakiś czas, gdy nagle chimera odskoczyła w bok ukazując Severusa Snape'a.
 - Chodź Black - powiedział i ruchem ręki kazał za sobą iść po schodach. Doszli do drzwi. Severus zapukał dwa razy po czym wszedł, prowadząc za sobą uczennice.
 Albus Dumbledore siedział na fotelu. Gdy tylko usłyszał, że nie jest sam podniósł głowę patrząc na przybyłych gości, gładząc się po długiej, siwej brodzie. Nietoperz wskazał jej na fotel, lecz ona odmówiła. Stała nie wiedząc co zrobić z rękami. Cały czas zaciskała je w pięści, przez co na dłoni odcinęły jej się paznokcie. W miejscach gdzie znajdowały się palce, widniała krew. Zignorowała krwawiące dłonie i utkwiła na nowo wzrok na profesorze.
  - Nie musze Ci mówić, że mi przykro, bo zapewne już dość nasłuchałaś się kondolencji - zaczął patrząc prosto w jej zaszklone oczy. - Nie wiem co zrobisz z tą wiadomością, ale.. wiem kto zamordował twojego ojca. - ostatnie słowa wyszeptał. Czuła na sobie mnóstwo spojrzeń. Obrazy także chciały wiedzieć, naturalnie.
 - Czy chcesz..?- zaczął, lecz Rowena przerwała mu
 - Tak.
 Staruszek wstał. Podszedł do niej, oparł się o biurko i wskazał na fotel.
 - Może byś usiadła? - zapytał.
 Zaprzeczyła ruchem głowy i dodała:
 - Dziękuję, wytrzymam.
 - To .. - zaczął szeptem - Lucjusz Malfoy.
 Zamurowało ją. Jak to możliwe? Dobrze pamiętała, że byli przyjaciółmi... Zamknęła oczy. Wdech. Wydech. Musiała się uspokoić i zatrzymać łzy. Musi być twarda. Czasami trzeba dać upust łzom. Ale niekoniecznie w tej chwili.
   - Wiem, że to musi być wstrząs. Wiem, że byli przyjaciółmi. Najlepszymi. Więc może pocieszę panią myślą, że Lucjusz skrócił tak naprawdę mękę twemu ojcu. - spojrzała na niego ze zdziwieniem - Bellatrix Lestrange... ona... znęcała się nad twoim ojcem... mówiąc delikatnie.
   - Akurat mnie to nie dziwi... - powiedziała otwierając oczy. Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku parząc go. Wytarła szybko ją wierzchiem dłoni. Słyszała jeszcze rozmowę między nimi, lecz nie słuchała. Nie chciała słuchać żadnych dodatkowych informacji na temat morderstwa jej ojca. Później poczuła szarpnięcie za ramię. Snape doprowadził ją do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Pamiętała jeszcze dormitorium, że płakała, tulące ją ramiona i ciemność. Nic więcej.

□■□

   - Dzień Dobry - usłyszała męski głos nad sobą. Otworzyła leniwie oczy, mimo wszystko jednak czujna. Przeczucie jej mówiło, że szykuje się coś naprawdę złego. Zobaczyła wysokiego chłopaka o blond włosach patrzącego na nią z żalem.
   - Co się stało? - zapytała niespokojnym głosem. Usiadła szybko opierając swój ciężar ciała na rękach. Patrzyła na niego wyczekująco - No?
   Odwrócił się twarzą do niej. Jego stalowoszare oczy zdradzały żal, smutek i wściekłość. Czuła, że złość odczuwa wobec siebie. Pobladła na twarzy. Wiedziała co ta mina oznacza.
   - Nie... - szepnęła. Próbowała go od tego uchronić, jednak jak widać nie wystarczyło.
   - Wiem, próbowałaś brać wszystko na siebie.. lecz... w nocy wezwał tylko mnie... - urwał widząc łzy napływające jej do oczu - nie płacz... przepraszam.
   - To moja wina.. - po tych słowach krwawa łza spłynęła samotnie po jej policzku.
    Otworzyła oczy. Zaczęła oddychać szybko. Jej twarz była znowu w krwawych łzach. Miała tylko nadzieję, że to nie był proroczy sen...

□■□

   Znowu zły sen. Nieprzespana noc. Krwawe łzy płynące nieprzerwanie po policzkach... rutyna. Nie potrafiła jej złamać. Próbowała chyba wszystkiego. Więcej czytała, więcej rozmawiała, więcej dodatkowych lekcji.. i nic. Nie potrafiła powstrzymać koszmarów.
    Przyspieszyła kroku. Odrzuciła od siebie ponure myśli i mocniej zacisnęła ręce na opasłej księdze. Jednak jej koncentracja szybko minęła i znowu odpłynęła w krainę myśli. Musiała koniecznie popracować nad tym.
    Nagle zderzyła się z czymś. A raczej z KIMŚ. Książka wypadła jej z ręki, a sama przygotowała się do upadku z kamienną podłogą. Jednak upadek nie nadszedł. Ten ktoś złapał ją w swoje ramiona. Spojrzała na swojego wielbiciela i ujrzała te same stalowoszare oczy. Zamarła. Opuściła wzrok, kiedy poczuła dreszcz, towarzyszący każdej zmianie kolorów.
    - No, no, no - usłyszała głos znienawidzonego przez siebie blondyna -kogo my tu mamy?
    - Mnie? Nie widzisz? - odparowała tak samo jadowitym tonem. - a teraz możesz mnie łaskawie puścisz?
    - Ja i łaskawość? Ja nie jestem łaskawy, Black. - powiedział, lecz mimo wszystko postawił ją do pionu. Schylił się i podniósł księgę leżącą niedaleko, a następnie podał ją dziewczynie. Patrzyła na niego zdziwiona.
    - Zamknij buzię i bierz te książkę, póki się nie rozmyśliłem.
    - Dziękuję - powiedziała podnosząc wzrok i patrząc mu prosto w oczy zabrała księgę.
    - Nie wierzę. Ty? Dziękujesz mi? Świat się kończy - uniósł w górę ręce. Uśmiechnęła się mimo woli na ten widok.
   - Uwierz. Drugiej szansy nie będzie.
    Po tych słowach wyminęła go i udała się do Wieży Gryffindoru, nie widząc uśmiechającego się blondyna.

□■□

   - Jak ty to sobie wyobrażasz? - powiedziała zerkając sponad książki na przyjaciółkę.
   - Normalnie. Pojedziesz do mnie. - odpowiedziała spokojnie Stephanie zakładając ręce na piersi. Rowena siedziała przed nią "po turecku" z kwaśną miną.
   - Musimy o tym teraz mówić? - spytała Rowena z nadzieją skończenia tematu.
   - Tak! Przecież już jutro wyjeżdżamy na ferie świąteczne! - warknęła szatynka ciskając w swoją przyjaciółkę poduszkę z łóżka Lavender. Rowena złapała ją i odrzuciła na miejsce, po czym położyła się na łóżku Stephanie.
   - Zostanę w Hogwarcie. - powiedziała wzdychając - nie mogę jechać teraz do domu. Po śmierci taty... nie potrafię. Muszę się z tym oswoić.
   - Weź mnie nie denerwuj - warknęła i usiadła gwałtownie obok Gryfonki - pojedziesz do mnie!
   - Dziękuję. Stef... ja dziękuję za wszystko, ale.. zrozum. Poradzę sobie. - próbowała przekonać dziewczynę.
   - Niech będzie. - odpuściła w końcu - ale piszesz do mnie codziennie! Słyszysz? codziennie!
 

□■□
Witam serdecznie!
To znowu ja, po dość długiej przerwie. Przepraszam, że tak długo zwlekałam na dodanie rozdziału, ale na brak weny nie mogę nic poradzić :/ Rozdział 6. Może będzie jeszcze w tym tygodniu - Ponieważ jest prawie skończony, lecz to zależy od waszych komentarzy :) 
Liczę, że się podobało :)

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 4.



"Łzy nie są oznaką naszej słabości, ale dowodem na to, że nasze serce nie wyschło i nie stało się pustynią..." - Autor nieznany


■□■

   Siedziała na kanapie w Pokoju Wspólnym Gryffindoru trzymając w mlecznych dłoniach książkę. Jej rozmarzony wzrok nie błądził po słowach na otwartych stronicach, lecz gubił się gdzieś za oknem, podziwiając spadające śnieżki. Niebieskie oczy utkwione w oknie, a raczej pięknym zimowym krajobrazie za nim się znajdującym, zdradzały brak duchowej obecności Roweny. Pływała w swoich myślach między niebem a ziemią, jak te małe śnieżynki.
    Jej oczy nabierały powoli różnych kolorów. Zieleni łąk, promieni słońca czy różu kwiatów wiosennych. Wyglądały jak urywki filmów. Raz widać było uśmiechniętą twarz, a raz burzę z piorunami. Kiedy pojawiła się czarnowłosa kobieta z przystojnym mężczyzną do jej oczu napłynęły łzy.
   - Rowena? - usłyszała za sobą cichy głos. Zamknęła oczy. Usłyszała lekko stawiane kroki, następnie czując jak kanapa ugina się pod drugą osobą. Poczuła ciepłą łzę spływającą po jej policzku. Chciała ją wytrzeć rękawem swetra, lecz osoba siedząca obok niej ją w tym wyprzedziła. Otworzyła powoli oczy. Widząc uśmiechnięta szatynkę uśmiechnęła się lekko.
   - Może chodźmy do dormitorium, co? - zapytała dziewczyna cicho, wycierając krew ze swojej dłoni. Rozglądnęła się dookoła. Chociaż w PW było tylko kilka osób - w większości par- najwyraźniej nie chciała narażać, że ktoś dowie się o sekrecie jej przyjaciółki.
    - Tak.. - odpowiedziała wybierając pospiesznie wierzchiem dłoni kolejną spływającą kroplę. Wstała zamykając książkę i ruszyła w stronę schodów prowadzących do dormitoriów dziewczyn. Po zaledwie kilku krokach poczuła dłoń na swoim przedramieniu.
    - Nie myśl już, dobrze? - dziewczyna spojrzała swoimi złotymi oczami z brązowymi kropkami prosto w jej. Ta tylko potaknęła łapiąc przyjaciółkę za dłoń i lekko ją ściskając. Następnie udały się do dormitorium.

□■□

* Kilka godzin wcześniej *

   Siedziała w Wielkiej Sali. Za niecały kwadrans miały się zaczynać lekcje. J
 Na zewnątrz śniegi tworzyły ogromne zaspy miękkiego śnieżnego puchu. W wolnych chwilach uczniowie wychodzili na pole, aby pooddychać świeżym zimowym powietrzem, porzucać się śnieżkami czy pospacerować po Błoniach.
 Popatrzyła na zegar i stwierdziła, że powinna się już zbierać. Wypiła do końca swój sok pomarańczowy i udała się w stronę drzwi. Będąc coraz bliżej drzwi usłyszała znajome głosy pełne gniewu i wyższości. Wyszła z Wielkiej Sali i zobaczyła Rona Weasley'a czerwonego jak buraka stojącego na przeciwko Malfoy'owskiej bandy. Blondyn trzymał magiczną gazetę i wymachiwał ją przed nosem rudzielcowi. Chciała mu pomóc, kiedy nagle ujrzała znajomą twarz....
Podbiegła do blondyna i sprawnie wyrwała mu Proroka. Nie przejmując się protestami Dracona zaczęła czytać zamieszczony tam artykuł:

    "Dnia 12 grudnia (środa) 1995 roku, znaleziono ciało Alexandra Valentine'a Blacka. Najprawdopodobniej zginął przez użycie zaklęcia niewybaczalnego, lecz są także ślady tortur. Ciało znalazł niejaki Michael Fray, przyjaciel i sąsiad rodziny. 
   '- W nocy usłyszałem dziwne odgłosy, lecz po kilku minutach wszystko ustało. Ale następnego dnia poszedłem sprawdzić co to mogło być. Tak na wszelki wypadek. I zobaczyłem go. Caluśki był brudny, ubrania poszarpane, leżał blady jak pergamin w kałuży krwi. Przestraszyłem się i wezwałem aurorów i uzdrowicieli, ale było z późno. Może gdybym przyszedł wtedy w nocy... może biedak by jeszcze żył..'- mówi nam pan Fray. Morderstwo jest w toku. Autorzy szukają przestępcy. A my, składamy najszczersze konfolenche dla rodziny Blacka. 
~ Rita Skeeter "

 Nie. Nie. NIE! Łzy napłynęły jej do oczu. Spojrzała na zdjęcie umieszczone w samym środku strony. Patrzył na nią z uśmiechem. Musiała powstrzymać łzy, żeby nie zobaczyli krwi spływającej po jej policzkach. Rzuciła Proroka Codziennego i pobiegła w stronę dormitorium. Dała upust łzom. Płynęły spokojnie, jakby nic się nie stało. Oczy ją piekły od nabietajacych do nich łez.
 Z rozmachem weszła do dormitorium i trzasnęła drzwiami za sobą. Pobiegła do łazienki i skuliła się w kącie. Łza goniła łzę. Spadały na płytki. Małe czerwone krople, jedna za drugą. Świat zlał się w jedną białą plamę. Położyła się plecami do ściany i łkała. Czuła, że zaraz się rozpadnie. Cierpienie przepełniało jej duszę i ciało.
 Leżała tam skulona, łkając cicho tworząc dookoła siebie fosę krwawych łez.


■□■


   Szatynka wbiegła szybko do wspólnego dormitorium. Rzuciła torbę z książkami na najbliższe łóżko i czym prędzej pobiegła do łazienki. Rozglądnęła się dookoła i w kącie zobaczyła skuloną dziewczynę o rudych włosach. Podbiegła do niej i złapała ją w ramiona, jakby bojąc się, że ta za chwile się rozpadnie.
 Dziewczyna powoli zaczęła otwierać zapuchnięte od płaczu, czerwone oczy. Uniosła powieki i jej oczom ukazały się nieskazitelnie niebieskie i zielone oko. Kurtyna rzęs ponownie opadła w dół, żeby znów wznieść się w górę. Ruda odgarnęła kosmyk włosów, który już w połowie był w srebrzystym kolorze. Blondynka przytuliła przyjaciółkę. Wiedziała co może przeżywać. W końcu niecały rok temu sama straciła matkę. Słyszała jak dziewczyna cicho płacze, mocząc powoli jej szatę.
 - Dlaczego..?
 - Cii... spokojnie, jestem tutaj. - powiedziała przerywając przyjaciółce.
 - Dziękuję Stephanie - odparła łamiącym się głosem i mocniej wtuliła w ramiona Gryfonki. Odsunęła się od niej. Odgarnęła jej kosmyk z twarzy, uśmiechając się krzepiąco, po czym wyszeptała :
 - Zawsze będę z Tobą, kiedy będziesz mnie potrzebować.
 - Zawsze? - zapytała cicho Rowena. Z nadzieją.
 - Zawsze.

□■□
Witam ! 
Kolejny rozdział mojego opowiadania :) Mam nadzieję,  że się spodobał ;)
Zachęcam do komentowania :) ↓

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 3.

"Jeśli chcesz oglądać tęczę, musisz dzielnie znosić deszcz." - Dolly Parton

□■□

   Po dwóch miesiącach zajęć u Snape'a widziała znaczną poprawę w oklumencji jak i legilimencji. Czuła jak ktoś się jej wdziera w umysł i jak najszybciej tą osobę blokowała. Na początku przychodziło jej to z trudem. Często po lekcjach wszystko jej bolało, miała rany, gdzie niektóre były poważne, po których zostały trwałe ślady. A dokładniej trzy blizny. Na zewnętrznej stronie lewego uda, nadgarstku i prawym ramieniu. Upadki były bolesne i dały jej nauczkę. Żeby się nie poddawać.
   Czytała różne księgi zakazane z czarnomagicznymi zaklęciami, które mogły by się jej w przyszłości przydać. Poznawała także różne eliksiry jak i przysfajała wiadomości z transmutacji. Miała nadzieję jak najszybciej zostać animagiem. Taka zdolność pomogła by jej bardzo. Nie można powiedzieć, że to wszystko. Walczyła z różnymi Śmierciożercami, aby zaspokoić chore żądze krwi Voldemorta. Słaby musiał zostać ukarany. Albo zginąć. Wszystko zależało od wyroki Czarnego Pana. Jedni zostawali ukarani lekko, tygodzień zamknięty w lochu o chlebie i wodzie lub cruciatus z wybranym jakimś innym paskudnym zaklęciem. Ci gorsi nie mieli tyle szczęścia. Byli biczowani, a jeżeli jego plecy były zbyt poranione to uleczało się je aby ponownie uderzyć lub gwałty przez kilku mężczyzn naraz, jeżeli chodziło o kobiety. Mężczyźni mogli zostać jeszcze wybrnąć z kiepskiej sytuacji zabijając jakiegoś mugola.
   Pierwsza walka wyszła jej wspaniale. Dołohowa pokonała po 5 minutach zwykłym zaklęciem rozbrajającym. Ukarano go tygodniem w lochach. Nic specjalnego. Niestety drugą walkę przegrała. Stoczyła ją z Rudolfem Lestrange, który pokonał ją oszustwem, za które musiała słono płacić. Od każdego Śmierciożercy (a sporo ich było) dostawała po kilka batów na plecy. Nigdy nie zapomni tego okropnego bólu, a trzy długie blizny jej nie pozwolą na to. Nie raz została karana za coś czego nie zrobiła. Ale kto powiedział, że świat jest sprawiedliwy?
   Nie raz zadawała sobie po co ona to robi? Po co się męczy? Można to zakończyć jednym prostym zaklęciem... ale chyba nie wybrano ją po to do Gryffindoru. Cholera, jest w końcu Gryfonką! Kto jak kto, ale oni to się nie cofają przed niczym. Tak powinno być.

°°°

    Szła przez korytarze Hogwartu zmierzając ku gabinetowi Mistrza Eliksirów. Różne myśli zaprzątały jej głowę, przez co nie widziała nadchodzącej osoby. Na nieszczęście nieznajomy również był tak bardzo zamyślony, że wpadli na siebie. Rowena już wyciągała ręce, aby zamortyzować upadek, jednak do bliższego spotkania z podłogą nie nadeszło. Poczuła za to jak silne ramiona oplatają ją. Nieznajomy miał na tyle dobry refleks, że zdarzył złapać ją w odpowiedniej chwili.
   - Dziękuję - powiedziała mimo speszenia zaistniałą sytuacją.
   - Merlinie, nie sądziłem, że dożyję chwili kiedy Rowena Black będzie mi dziękować - usłyszała zirytowany głos chłopaka. No nie. Uniosła głowę do góry, aby spojrzę na ślizgona Ich spojrzenia się skrzyżowały. Przez jej ciało przeszedł ostrzegawczy dreszcz.
   - Mógłbyś mnie puścić - wysyczała odwracając jak najszybciej wzrok. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, aby przy kimś zmieniała kolor. Przynajmniej tego nie pamiętała. Ale mimo wszystko... przy Malfoy'u? Chłopak patrzył się na nią ze zdziwieniem, któremu towarzyszyły lekko zmarszczone brwi, lecz nic nie powiedział i po prostu ją postawił na ziemi.
   - Mimo wszystko jeszcze raz dzięki - szepnęła otrzepując się z niewidzialnego kurzu.
   - Nie ma za co... -powiedział, lecz ona już poszła na przód. Prosto na lekcje dodatkowe.

°°°

   - Dobrze... - powiedział Snape przyglądając się dziewczynie, która stała opierając się o czarne biurko. - Za miesiąc czy dwa będziesz mistrzynią.
   - Za długo - odparła - W każdej chwili może wedrzeć się do moich myśli.
   - Potrzeba czasu i ćwiczeń, aby dotrzeć do perfekcji. - odpowiedział.
   Przewróciła teatralnie oczami. Ciągle to powtarzał.. jak mantrę. Odwrócił się i podszedł do szafki z książkami. Wziął z pułki czarną księgę w czerwone grube pasy i zaczął przerzucać energicznie jej pożółkłymi stronicami. Postanowiła wykorzystać chwilę i wkraść się do jego umysłu. Zaczerpnęła powietrza w płuca. Skupiła się. Utkwiła w nim wzrok.
   Nagle poczuła dziwny dreszcz. Do jej umysłu zaczęły napływać urywki wspomnień. Zobaczyła dziewczynkę z czarnymi włosami splecione w dwa warkoczyki. Bawiła się na placu zabaw w piaskownicy formując z wilgotnego piachu różne kształty. Na jej ustach gościł uśmiech. Obok niej stał chłopczyk z równie czarnymi włosami do ramion. Głowę miał przechyloną a wzrok utkwiony w szczęśliwą dziewczynkę. Mała odwróciła się do niego i posłała mu wesoły uśmiech. Odwzajemnił jej tym samym po czym podszedł do niej i usiadł obok na mokrym piachu.
   "Co tam Sev? " zapytała melodyjnym głosem. W jej niesamowicie niebieskich oczach jaśniały radosne iskierki. Poczuła dziwny ucisk w piersi. Gdzieś już te oczy widziała.
   "A co ma być, Am?" powiedział "Mogę się przyłączyć?" odpowiedziała mu śmiechem i podała zieloną foremkę. Po czym obraz się zniekształcił. Rozmył się.
   Teraz nie była już na placu zabaw. Znajdowała się w dużym pomieszczeniu pomalowanym na odcienie zieleni i srebra z domieszką czarnych elementów. Pokój Wspólny Ślizgonów. Ujrzała wysokiego szczupłego chłopaka z czarnymi tęczówkami. Biegł po schodach w górę. Zapewne do dormitorium. Wybiegł na korytarz po czym poszedł prosto, póki nie stałą przed właściwymi drzwiami. Wszedł bez pukania. Na jednym z pięciu łóżek leżała dziewczyna. Płakała.
  "Am" Usłyszała głos chłopaka. Wiedziała, że to ci sami. Z piaskownicy. Dziewczyna podniosła wzrok. Zobaczyła te same piękne niebieskie oczy, które teraz były zaczerwienione i podpuchnięte. Kurtyna czarnych, prostych włosów sięgała prawie do pasa. Jak jej, pomyślała, tylko innego koloru.
   "Sev ja tak nie mogę" powiedziała podnosząc się i wpadając w ramiona chłopaka. "Jak ty to wytrzymujesz? "
   "Nijak" odpowiedział "Jeżeli Lily jest szczęśliwa, to ja też. Tylko szkoda, że nie u mego boku" w jego głosie pobrzmiewał smutek. Przytuliła się do niego mocniej.
   "Ale to nie jest łatwe" stwierdziła
   "Zabija mnie każdego dnia. Jakby codziennie jeden kawałeczek mnie umierał"
    Po tych słowach wszystko się rozmazało a ona powróciła do rzeczywistości. Zobaczyła jak leży na podłodze. Coś boleśnie wbijało jej się w żebra, jednak to nie miało żadnego sensu. Podniosła się na łokciach i spojrzała na Snape'a. Wyraz jego twarzy zaskoczył ją bardzo. Myślała, że ujrzy wściekłość, żądze mordu, ale nie smutek!
   - Tego dnia zobaczyła jak twój ojciec całuje się z pewną dziewczyną. Tak, ta dziewczyna o tych wspaniałych niebieskich oczach to twoja matka, Roweno. Kochała się w twoim ojcu od niepamiętnych czasów, tak jak ja w Lily. -mówił- Tworzyliśmy tak zwaną paczkę przyjaciół. Lily, ja, Amortencja i Riodon... zdawało by się, że sprawa została ułatwiona, lecz jak widać wcale. Jak widać nasza miłość była nieodwzajemniona. Lily zakochała się w tym aroganckim Potterze. A Riodon w pewnej Ślizgonce. Twojej matce się można powiedzieć udało. Riodon był z nią zaręczony odkąd skończyli po 5 lat. Z tego co wiem po latach małżeństwa on ją pokochał. Nie można tego powiedzieć o mnie i Lily. - przerwał. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Znowu utkwił swój wzrok w książce, która trzymał w dłoniach.
    - Dlaczego pozwoliłeś mi to zobaczyć? - zapytała przerywając niezmąconą ciszę. Oderwał wzrok od książki i spojrzał na nią swoimi smutnymi czarnymi oczami.
    - Dobrze ci wychodzi legilimencja. Nie zorientowałem się od razu kiedy wkradłaś się do mojego umysłu. Dopiero później zrozumiałem, że ktoś penetruje moje wspomnienia. Jeszcze trochę i będziesz w tym mistrzynią...
   - Odpowiedz na moje pytanie! - wykrzyczała niezbyt uprzejmie. Jej wzrok utkwił w Nietoperzu, który unikał jej spojrzenia. Nie odpowiadając na jej pytanie znów zabrał się za czytanie księgi. Wyciągnęła różdżkę. Machnęła nią zdecydowanie i książka poderwała się wysoko, lecz zamiast spaść zawisła pod sklepieniem gabinetu. Snape ze zdziwieniem uniósł głowę w górę i utkwił wzrok w książce.
   - Możesz mi odpowiedzieć na pytanie? - zapytała próbując opanować nerwy. Patrzyła na niego oczami, które przybrały czerwoną barwę.
   - Nie wiele trzeba, żeby wytrącić z równowagi. Tak samo jak twoją matkę. Była jednocześnie cicha i nieśmiała jak i wybuchowa. Masz to po niej. - stwierdził zaszczycając ją wzrokiem. Poszedł do biurka i usiadł na krześle przy nim stojącym. Wziął kawałek pergaminu w ręce i zapisał coś na nim czarnym atramentem. Następnie podał go jej. Popatrzyła na niego pytająco, lecz zabrała pergamin. Spojrzała na treść nakreśloną schludnym, lekko pochyłym pismem. Czytając zmarszczyła lekko brwi.
    - Jeżeli pragniesz poznać prawdę, sama musisz do niej dotrzeć. - odparł. Po tych słowach Rowena wyszła wiedząc, że i tak nic z niego nie wyciągnie. Skierowała swoje kroki do biblioteki ściskając w dłoni kawałek pergaminu.


°°°
    Miesiąc. Dokładnie tyle czasu zajęło jej szukanie jakiejkolwiek wskazówki na temat życia jej matki. Jej zakres wiedzy na jej temat to imię i nazwisko. I data śmierci. Niezbyt wiele, brając pod uwagę, że w końcu to jej matka. W sumie o ojcu też wiedziała tyle co nic. Jakby ich życia były niesamowicie skrywaną tajemnicą. Niewiadome, które trzeba rozszyfrować. Zagadki, nie do rozwiązania.
    Chwilami czuła się tak, jakby kwas wypalił jej wszystkie zdrowe rozumy. Całą wiedzę. Sądziła, że to będzie łatwiejsze. Przynajmniej w małym stopniu. Można się chociaż łudzić. Rozwinęła kawałek zmiętego pergaminu od ciągłego zwijania i rozwijania i przeczytała kolejny raz tekst:
 "Wskazówkę znajdziesz w smutnym miejscu nad sercem kochanej ci osoby".
   Co to mogło oznaczać?
 □■□
Witam serdecznie ! 
Kolejny rozdział za nami :) mam nadzieje, że się spodobał ♡ 
Ten blog ma już ponad 100 wyświetleń z czego jestem Wam bardzo, bardzo wdzięczna! Dziękuję,  dziękuję, dziękuję kochani! 


niedziela, 18 października 2015

Rozdział 2.



"Aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił." - Edmund Burke

°°°
   Biegła ile tchu. Przedzierała się przez gęste krzaki, chłostające je brutalnie po odsłoniętej twarzy. Blade policzki umazane były krwią. Najgorsze było to, że krew nie była z rany przecinającej prawą kość policzkową, tylko to były łzy. Krwawe łzy.
   Uciekała przed czymś albo kimś. Trudno było określić. Może i tym i tym? W końcu wbiegła z gąszczy na polane. Teraz dopiero zauważyła, że jest noc. Księżyc wraz z gwiazdami odbijał się na niezmąconej tafli jeziora. Rozglądała się nerwowo we wszystkie strony. Łzy, a raczej krew spływała gęsto po jej policzkach. Nawet nie próbowała ich wytrzeć. Nagle odwróciła się twarzą do gęsto zarośniętego lasu i nerwowo zaczęła się wycofywać. Krzaki zaczęły się złowieszczo trząść. Zobaczyła jak z nich wybiega postać ubrana w czarne szaty. Po sylwetce można było wywnioskować, że jest mężczyzną. Na głowę miał zarzucony czarny, duży kaptur, przez co nie dało się zobaczyć jego twarzy. Niebezpiecznie szybko i pewnie zbliżał się do niej.
   - Spokojnie maleńka - powiedział nad wyraz spokojnym i jednocześnie przerażającym głosem, wyciągając rękę w jej stronę. Białowłosa dziewczyna wycofywała się coraz bardziej aż natknęła na drzewo. Nie miała już gdzie iść, gdyż chłopak był zbyt blisko. Oparł rękę nad głową dziewczyny. Ujrzała jego przerażająco zimne i pełne mordu brązowe oczy. Przycisnął różdżkę do jej zakrwawionego policzka. Czuła, że nadchodzi koniec kiedy nagle chłopak osunął się na ziemię. Zaskoczona dziewczyna nie wiedziała co zrobić. Popatrzyła do przodu i zauważyła postać ubraną w czarne szaty z kapturem zakrywającym mu twarz z wycelowaną rożdżką w zemdlałego chłopaka. Dziewczyna rozpłakała się jeszcze bardziej. Postać podbiegła do niej mocno przytulając. Wtuliła się w tors mężczyzny. Ten zaczął ją delikatnie gładzić po głowie uspokajając.
   - Cii... już nic ci nie grozi, gwiazdko. - Uniosła głowę do góry w sam raz, aby zobaczyć stalowoszare oczy chłopaka...
  Po czym obudziła się zalana zimnym potem. Nerwowo dotknęła opuszkami palców mokrych od łez policzków. Były we krwi.

°°°

  - Spóźniłaś się - powiedział patrząc srogo na dziewczynę. Rowena podniosła zmęczone oczy ku nauczycielowi, nawet nie siląc się na tłumaczenia. - To raczej nie w twoim stylu.
  - Źle spałam - odparła znudzonym tonem i bez pozwolenia Snape'a usiadła po turecku na skórzanym fotelu. Popatrzył na nią swoimi czarnymi oczami ze zdziwieniem.
  - Przecież, do jasnej cholery jest 16! - wykrzyczał nie zważając na nieodpowiedni dobór słownictwa. Usiadł na przeciwko dziewczyny. Przyglądał jej się uważnie. I rzeczywiście nie wyglądała najlepiej. Przez zaledwie trzy dni dziwnie pobladła, pod jej oczami wykwitły sińce, a usta przybrały lekko fioletowego odcienia.
   -Dobrze się czujesz? - spytał z nutką opiekuńczości i zmartwienia w głosie. Popatrzyła na niego niewyraźnie i lekko kiwnęła głową.
   - Przez te trzy dni, kiedy to nie byłam na lekcjach.. po prostu myślałam że jestem przeziębiona... - powiedziała cicho opatając się ramionami, iż nagle zrobiło jej się okropnie zimno - myślałam, że to przejdzie... a jest coraz gorzej.
   Nietoperz kiwnął głową na znak, że rozumie. Wstał i poszedł gdzieś na chwilę, wracając już z kilkoma fiolkami napełnionymi rożnokolorowymi cieczami. Popatrzyła na niego zdziwiona.
  - Teraz powiedz jakie masz objawy - powiedział rozkładając fiolki na mahoniowym stole. Spojrzała na nauczyciela jakby zamienił się w jednorożca z teczową grzywą i ogonem, ale nie sprzeciwiła się tylko zaczęła wyliczać.
   - Często mam gorączkę i dreszcze. Mam różne sny, a w większości koszmary. Boje się, że to są wizje. Ach... i... ym no tego... kiedy płaczę to nie lecą łzy, a krew...
   Przestał nagle przebierać w fiolkach i spojrzał na nią z niepokojem. Widziała w jego oczach jakby współczucie i strach, ale tylko przez chwilę.
   - Co proszę? Ale to znaczy, że zamiast łez płynie krew? - zapytał głupio.
   - No tak...
   Białowłosa speszyła się trochę. Jak można płakać krwią?
   - Na wcześniej wymienione doległości mogę coś poradzić, ale ta krew... no... chyba wiem skąd to ci się wzięło. No cóż... po inicjacji kiedy spałaś w Riddle Manor przyszła do twojego pokoju Bellatrix i... tak jakby rzuciła na ciebie klątwę.
  - Że co proszę?! - krzyknęła przerywając Severusowi.
  - Spokojnie... nikt nie zdążył ją zatrzymać.. wszyscy znajdowali się wtedy na bankiecie. Kiedy ja i twój ojciec zauważyliśmy, że zniknęła od razu pobiegliśmy do ciebie... no i było już za późno. Nikt nie wiedział co to za klątwa. Oczywiście została surowo ukarana... ale ona to zrobiła zapewne z zemsty...
   Rowena wiedziała co zrobiła źle. Bellatrix nie pałała do niej entuzjazmem, a i ona nie była jej dłużna. Przy najbliższej okazji czarnowłosa rzucała na nią jakieś paskudne, czarnomagiczne zaklęcie a Rowena opłacała się tym samym, tylko w bardziej mugolski sposób. Pewnego feralnego dnia dolała jej do napoju eliksiru, powodującego zepsucie zębów, przez co jej zęby stały się czarne i niezbyt atrakcyjnie.
   Zaśmiała się cicho, kiedy wspomniała jej minę. Jednocześnie zła i plująca naokoło herbatą Bellatrix z ohydnymi zębami, których do dziś się nie pozbyła.
  - Nie ma się z czego śmiać - powiedział Snape też się uśmiechając. Lubił tą dziewczynę. Jak mógł nie? Uśmiech spełz mu z ust, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Wstając zdjął z kanapy koc w czarno-białą kratę i rzucił dziewczynie. Posłał ku niej wzrok mówiący :"okryj się", następnie chwytając na mosiężna klamkę.
   - Tak? - zapytał otwierając drzwi.
   - Mogę wejść? - zapytał męski głos. Rowena odwróciła się w stronę dochodzącego głosu i zamarła na chwilę. Malfoy stał patrząc na Nietoperza. Ten odwrócił się w jej stronę i widząc zakłopotanie dziewczyny zaistniałą sytuacją wolał zapobiec spotkania Gryfon - Ślizgon.
   - To jest konieczne? - zapytał mając nadzieję, że jednak uczeń jego domu odpuści i odejdzie.
   - No... chodzi mi o eliksir przeciwbólowy i.. pewną wiadomość. - zakończył dodając nacisk na ostatnie słowa. Snape niechętnie zrobił mu przejście w drzwiach. Blondyn zadowolony wszedł do pomieszczenia. Widząc Gryfonkę odwrócił się w stronę nauczyciela z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
   - Panie Malfoy, proszę poczekać zaraz przyniosę panu ten eliksir. Tylko mam pytanie... do czego panu jest on potrzebny? - spytał nie dając po sobie poznać żadnych emocji.
   - Ym.. głowa - powiedział jedynie, jakby nie chciał więcej mówić przy Gryfonce. Snape wyszedł do magazynu mówiąc jedynie ciche 'zaraz wrócę'. Malfoy podszedł trochę bliżej do nadal zaskoczonej dziewczyny. Usiadł naprzeciwko niej, wcale nie wyglądając na ból głowy.
   - Co ty tu do jasnej cholery robisz Black? - wysyczał nadal nie mogąc nic zrozumieć. I w dodatku co u Mistrza Eliksirów robi ta cholerna Gryfonka? I w dodatku przykryta JEGO kocem?!
   - Nie musisz wytykać nosa w nie swoje sprawy, Malfoy. - odpowiedziała zimnym tonem arystokracie. Mimo iż oby dwoje byli po tej samej stronie, z arystokratycznych rodzin, nienawidzili się tak bardzo, jak ich domy.
   - To powinno wystarczyć - usłyszeli za sobą głos profesora. - Więc jaka to wiadomość?
   - Może jednak przyjdę później profesorze. - powiedział patrząc wyzywająco na Gryfonkę, w pośpiechu wychodząc. Nie wiedziała co o tym myśleć. No bo w sumie nic dobrego Malfoy nie mógł sobie w tej swojej arystokratycznej głowie wysnuć...

°°°

  Zamknęła za sobą drzwi od gabinetu Snape'a. Była już 18 więc postanowiła wyruszyć do swojego dormitorium korzystając z faktu, że zaczęła się kolacja. Miała ostatni zakręt i schody do przejścia aby wyjść z lochów, lecz jej plany popsuł jednak pewien Ślizgon.
   Stał opierając się o ścianę przed schodami. Miał założone ręce na piersi. Nogę zgiętą w kolanie, opierał tę samą ścianę. Wzrok miał utkwiony w podłodze z kamienia ze skupioną miną. Słysząc nadchodzące kroki spojrzał niechętnie na dziewczynę. Rowena przyspieszyła, chcąc jak najszybciej go wyminąć, jednak ten zagrodził jej drodze nie pozwalając przejść.
   - Mógłbyś zejść mi z drogi? Spieszy mi się. - warknęła na niego patrząc swoimi czerwonymi oczami na niego. Widać było, że jest zła.
   - Jakoś mi nie specjalnie. - odpowiedział od niechcenia patrząc jak się słodko denerwuje. Stop, pomyślał. Nie może tak o niej myśleć.
   - Jakoś mnie to nie obchodzi - syknęła mrożąc swoje oczy o krwistoczerwonych tęczówkach.
   - Spokojnie Black. Mam jedno pytanie...
   - Tylko jedno? Przynajmniej tyle.. - przerwała mu. Założyła ręce na piersi czekając aż zacznie pytać.
   - Co robiłaś u Snape'a? - zapytał podnosząc jedną brew w górę. Miała ochotę go trzasnąć w pysk. Wszystko musi wiedzieć idiota.
   - Po co ci to? Mądrzejszy od tego nie będziesz. - warknęła wymijając Malfoy'a tym razem skutecznie. Gdy już była w połowie drogi znowu usłyszała głos tego idioty.
   - Możesz się przyznać. - powiedział powoli odwracając się w stronę dziewczyny. Rowena stanęła nagle jak spetryfikowana. Czyżby on wiedział, że ona jest Śmierciożercą? Chciał tę wiedzę użyć przeciwko niej? Odwróciła się nerwowo w stronę Dracona. Patrzyła na niego z niewykrywalnym przerażeniem. Na szczęście potrafiła już opanować większość emocji takich jak zdziwienie czy strach, więc jej włosy oraz oczy nie zmieniały kolorów. No.. jeszcze gniewu nie potrafiła opanować perfekcyjnie.
   - Co...?
   - Myślisz, że nie wiem dlaczego Snape daje ci punkty na lekcji? Tobie? Jesteś Gryfonką! Gryfoni nigdy na eliksirach punktów nie zdobywają! Rozumiesz?! Nigdy!
   - I to cię tak dręczy? To, że jestem od ciebie lepsza? - odparła z ulgą. Czyli jednak nie o To chodziło.
   - Merlinie! Ja myślałem, że kto jak kto, ale ty będzie mieć większy szacunek do siebie. Ale czego mógłbym się spodziewać.. jesteś tylko kolejna nic nie wartą dziwką. W ogóle to co ja z Tobą rozmawiam?
   - Że co proszę? - krzyknęła nie wierząc własnym uszom. Ona nie.ma dla siebie szacunku? Niby co on insynuuje?
   - Aż taką tempa jesteś? A tak poza tym jak długo to trwa? - zapytał z gniewnym błyskiem w oczach.
   - Ale o co tobie do jasnej cholery chodzi? - Nie wytrzymała i wybuchła. Zawsze potrafiła bądź próbowała nie eksplodować słysząc takie teksty. Łatwo ją było wytrącić z równowagi, lecz ona coraz lepiej radziła sobie z opanowaniem emocji. Ostatnie pół roku lekcji ze Snapem w końcu ukazywało rezultaty. Może tak to opanuje jak sam Mistrz Eliksirów?
   - Nie wiesz o co mi chodzi? To ja to jaśniej powiem. Jak długo grzejesz łóżko Snape'a?
   - Że co kurwa? - Nie. Tego już za wiele. On oskarża ją o coś takiego? Podeszła do niego niebezpiecznie blisko. W jego oczach ujrzała błysk strachu, który szybko zamienił się na pewność. O nie! Tego już miała dość!
   - Dla twojej wiadomości - syknęła przyglądając mu różdżkę do szyi. - Moje życie, to moje życie, więc z łaski swojej nie wpierdalaj się w nie. A Snape to mój wuj, debilu. - skończyła zabierając różdżkę i cofając się trochę. Patrzyła w jego oczy. Widziała w nich niepewność i.. tak to na pewno był strach. Uśmiechnęła się lekko na widok jego miny i schowała różdżkę.
   - Jak to wuj? - zapytał niepewnie.
   - Normalnie. Więcej i tak nie musisz o mnie nic wiedzieć. I tak już za dużo powiedziałam. - odparła cicho. - A ty nie spieszysz się przypadkiem na kolacje? - dodała po czym jak najszybciej udała się do wieży Gryffindoru. Nie chciała nikogo już widzieć, a tym bardziej natrętnego ślizgona. Po za tym znowu dostała nieprzyjemnych dreszczy.

°°°
Witam! 
No to za nami drugi rozdział :)
Moim zdaniem rozdział wyszedł nawet udanie. Mam nadzieję, że się podoba... chociaż po komentarzach pod ostatnim postem widać, że średnio. Żywię nadzieje, iż ktoś się nad mną ulituje i napisze pod spodem kilka słów. Czy jest dobrze napisane, są jakieś błędy czy nawet żeby napisać, że to gówno. Każdy ma swoją opinię i chciałabym tych opinii wysłuchać. . A raczej je poczytać. Uwierzcie, komentarze życia cuda! :D

piątek, 9 października 2015

Rozdział 1


"Człowiek we własnym życiu gra zaledwie mały epizod." - Stanisław Jerzy Lec

°°°

   Siedziała w salonie trzymając na kolanach podręcznik do eliksirów. Przed swoim przyjazdem do Hogwartu powtarzała sobie wszystkie wiadomości z książek dodatkowych, tych do młodszych klas jak i starszych oraz wszystkie jakie miała i miała mieć w Durmstrangu - Szkole Magii, w której uczyła się przez cztery lata. Kiedy miała zacząć piąty rok nauki, ojciec postanowił przenieść ją do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wiedziała, że jednym z powodów zmiany szkoły, jest powstanie Czarnego Pana. Drugim - to, że sama jest jego zwolennikiem. Stop! Poprawka! Jest ZMUSZONA do bycia jakimś cholernym Śmierciożercą.
   Z myśleń wyrwał ją trzask zamykających się drzwi. Uniosła głowę, aby spojrzeć na przybyszów. Jeden mężczyzna wyglądał na 40-50 lat. Na jego bladej twarzy widniały zmarszczki; pod szmaragdowymi, lekko przekrwionymi oczami widniały sińce, zdradzając małą ilość snu; ciemne włosy z siwymi pojedynczymi pasmami po bokach, opadały niezdarnie na jego wyniosłe czoło. Ubrany był w drogi, szyty na miarę czarny garnitur i jasnozieloną koszulę, rozpiętą pod szyją. Nic nie mówiąc rzucił ciemno brązową, skórzaną teczkę razem z marynarką na kanapę obok dziewczyny.
   Drugi miał długi haczykowaty nos, ziemistą cerę, czarne oczy i tak samo czarne, tłuste włosy do ramion. Usiadł na butelkowozielonym fotelu naprzeciwko dziewczyny. Patrzył na nią swoim przeszywającym wzrokiem, jakby w życiu jej nie widział. A widział. I to nie raz.
   - Kiedy to się stanie? - zapytała, gdy jej ojciec wrócił z kuchni z dwoma kieliszkami i butelką Ognistej. Nic nie mówiąc rozlał bursztynowy płyn, następnie podając jedną Nietoperzowi. Ten zabrał kieliszek i jednym haustem wypił całą zawartość kieliszka.
 - Najprawdopodobniej jutro, może pojutrze... - zaczął, odkładając naczynie na szklany stolik. - w każdym razie przyjdziemy po ciebie.
 - Ale... jak to PRZYJDZIECIE? - zapytała patrząc niewyraźnie na Snape'a. Zerknął na nią potem na Blacka i znów powracając wzrokiem do dziewczyny. Westchnął głęboko i powiedział:
 - Nie wiem dokładnie ile osób.. najwięcej dwie, może trzy. Przyjdę ja, możliwe, że będzie Narcyza albo Lucjusz i... Bellatrix.
   Słysząc to imię dziewczyna pobladła, a jej jasnoszare włosy zmieniły barwę na jasnoczerwową. Natomiast jej - w tej chwili - modre oczy zmieniły kolor na tak czarny, że wyglądało jakby tęczówka zlała się razem z źrenicą. Ona ma po nią przyjść! Niedoczekanie!
   - Rowena, spokojnie księżniczko. Ja wiem, że nie pałacie do siebie sympatią, ale nie musisz się bać! Będziemy z tobą. - powiedział ojciec dziewczyny wskazując głową na Severusa. Posłał jej pokrzepoający uśmiech, dzięki czemu dziewczyna powoli zaczęła wracać do swoich kolorów. Odetchnęła głęboko.
   - Bella cię nie skrzywdzi. Nie może. Przecież wiesz o tym. - powiedział Nietoperz przywracając oczami. Zamknęła na chwilę oczy.

* Wspomnienie*

  - Dlaczego to się dzieje? - siedziała w salonie z ojcem i Nietoperzem, który właśnie zmieniał jej opatrunek. Lewe przedramię okropnie krwawiło, często miewała mdłości, zawroty i bóle głowy, często także słabła. Przez źle samopoczucie przeniesiono ją do domu i tam kontynuowała swoją edukację.
   - To klątwa - rzekł Snape smakując jej ranę jakimś obrzydlistwem. - Czarny Pan powstaje, zauważyłeś to Rodionie, czyż nie?
   - Jak mógłbym nie.. - szepnął masując lewe przedramię. Spojrzał na Snape'a i dodał już głośniej - ona jest już duża, Severusie. Możesz jej powiedzieć.
   Nietoperz westchnął i zaczął opowieść:
 - Dawniej, kiedy Czarny Pan był silny, wynalazł... hm... zaklęcie, a raczej klątwę, którą rzucał na roczne dzieci. One miały dorastać z Mrocznym Znakiem, ale to wiązało się z ogromnym bólem... i nie tylko. One miały śnić o zabijaniu, mieć różne mroczne wizje! Klątwę rzucił na siódemkę dzieci, najbardziej zaufanych sług lub tych co akurat je mieli. Siódemkę. Z tej całej siódemki przeżyła trójka. Dzieci umierały, nie radziły sobie z bólem. Bo jak miały? Ty jesteś numerem 7. Przeżyło jeszcze dwoje: 4 i 5. Reszta nie dała rady...
 - Ale ponoć to boli, jak się rośnie.. dlaczego ja nic nie czułam? - zapytała przerywając Severusowi.
 - Ponieważ On upadł. Zniknął. A wraz z nim cała moc klątwy. Powróciła teraz, bo i on rośnie w siłę! Póki nie przejdziesz inicjacji, to będzie cię męczyło cały czas. Kiedy już przejdziesz rytuał, nie będziesz odczuwała większości doległości, jedynie może czasami kiedy Pan będzie zły.. ewentualnie może chwilami krwawić.. masz za delikatną skórę... Tamci też przeżyli tylko dzięki temu. Powinnaś dziękować Merlinowi, że żyjesz.

* Koniec Wspomnienia*

   Uniosła powoli powieki, ukazując niebieskie oczy. Miała tylko nadzieję, że już będzie po wszystkim...

°°°°°

   Tydzień. Już albo dopiero - zależy jak się na to patrzy. Już tydzień nie było jej w domu, ale dopiero tydzień uczyła się w Hogwarcie. Trafiła do domu, w którym chciała być, lecz inni woleli by była w innym. Mowa tutaj oczywiście o Gryffindorze. Kto by znał Gryfona - Śmierciożercę. No oprócz Pettigrew'a, który i tak pełnił mało ważną rolę w świcie Voldemorta. Nie to co ona! Już od urodzenia była wybrana, jako jedna z niewielu - a ściślej mówiąc siódemki, z której i tak przeżyła zaledwie trójka.
   W szkole szło jej dobrze. Ba! Nawet wybitnie dobrze! Chwilami nawet samą Hermioną Granger, najwybitniejszą czarownicę od samej Roweny Ravenclaw, zatyka na słowa panny Black. Może imię też ma w tym swoją rolę?
   Rowena lubiła żyć w odizolowaniu. Ukrywać się w cieniu. Nie lubiła grać "głównych ról" ani nigdy nie pragnęła być sławna. Nawet mimo że znała odpowiedź na pytania zadane na lekcjach (w sumie tak jak Hermiona), to nie wyrywała się do odpowiedzi... sama nie wiedziała dlaczego... no może poza jednym wyjątkiem, jakim są eliksiry. Snape, nigdy nie słuchał Hermiony, co nie można powiedzieć o Rowenie. Na jego lekcjach jako chyba jedyna Gryfonka zdołała zdobyć w ciągu tygodnia 15 punktów (co było nie lada wyczynem u Gryfonów).
   W ciągu tych zaledwie 7 dni jednak zdołała szybko znaleźć sobie wrogów. (Chyba rekord). A tymi wrogami zostali oczywiście ślizgoni. Szczególnie Malfoy i jego Goryle. No kto by pomyślał? Zaledwie pierwszego dnia spędzonego w Hogwarcie, musiała pokłócić się z Ślizgonem. Czyn warty pochwały... szczególnie Czarnego Pana. Najlepsze w tym wszystkim był fakt, że miała ZAPRZYJAŹNIĆ się z mieszkańcami Domu Węża. Parodia..
   Panna Black nie miała żadnego powodzenia jeżeli chodzi o jakiekolwiek przyjaźnie czy znajomości. Czasami rozmawiała z Hermioną i Vivianne, z którymi mieszkała razem w dormitorium. Vivianne Saeth Morgernstern była najbliższą jej osobą, w całym Hogwarcie. Pomogła jej znaleźć klasy, opowiedziała o wszystkim i często towarzyszyła. Mimo tak krótkiego czasu zdążyły się w jakimś stopniu nawet zaprzyjaźnić. Rowena w towarzystwie brunetki nie czuła skrępowania. Lubiły przebywać w swoim towarzystwie i to im w zupełności wystarczało.
   Białowłosa siedziała właśnie w pokoju Wspólnym myśląc nad jutrem. Piątek - ostatni dzień nauki. I jednocześnie dodatkowe lekcje u Snape'a. Ale niby dlaczego ona idzie na dodatkowe zajęcia nauczania kiedy jest jedną z najlepszych uczennic? To nie są jakieś korki z eliksirów, tylko czarna magia, oklumencja i legilimencja. Musi być przygotowana na każdą chwilę. W szeregach Voldemorta wszystko może się zdarzyć...
   Za sobą usłyszała głośny trzask, który wyrwał ją z zadumy. "Pewnie rudzielce" - pomyślała i odwróciła się, żeby zobaczyć co się stało. I nie myliła się. Na podłodze leżał wazon, rozbity w milion kawałeczków, woda rozlana dookoła a kwiaty, które znajdowały się w tym nieszczęsnym wazonie leżały wszędzie. Fred i George Weasley'owie trzymali w rękach kije do Quidditcha, którymi odbijali mugolską piłką do basebolla. Popatrzyła na nich wzrokiem mówiącym "Naprawdę? Musicie?". Bliźniaki tylko chórem powiedzieli "To nie ja" i chowając szybko za sobą piłka uciekli do dormitorium zabierając po drodze piłkę. Rowena przewróciła oczami i wyjęła różdżkę z zaczarowanej kieszeni, znajdującej się w rękawie (była niewidzialna i nieodczuwalna). Machnęła raz sprzątając cały rozgardziasz. Uśmiechnęła się lekko i wstała sama zmierzając ku dormitorium.

°°°

Cześć i Czołem! 
Tak więc za nami już pierwszy rozdział tejże historii ♡
Ja wiem.. krótkie, ale chciałam jak najszybciej dodać! Przepraszam :/
Przepraszam także, za tak późne dodanie posta... miał być no.. tydzień temu, ale miałam w tym tygodniu kilka sprawdzianów i poprawkę więc sami rozumiecie :)



(Pamiętajcie! Komentarze czynią cuda [i zachęcają do pisania]) 
Zapraszam do komentowania! ♡

niedziela, 27 września 2015

Prolog

"Cierpienia nie wybierasz ono spada na ciebie. "

-Dorota Terakowska – "Tam gdzie spadają Anioły"

°°°

   Szedł przez ciemny las. Jego bladą twarz przysłaniał mrok. Nie dało się nie zauważyć, że czegoś się bał. Lub kogoś. Wytarł rękawem stróżkę krwi cieknącą z kącika ust. Ręka trzęsła mu się niemiłosiernie.
   Jedyne o czym teraz myślał, to żeby się jej nic nie stało. Kochał ją i nie chciał stracić. Powoli zaczął biec. Coraz szybciej i szybciej, żeby tylko być teraz przy niej. Nie zdawał sobie żadnej sprawy z zadrapań przez gałęzie tylko brnął przed siebie.
   W oddali zobaczył blask światła. Był już blisko. Przyspieszył. Opłacało mu się grać w Quidditcha zawodowo i po karierze dalej ćwiczyć. Omijał sprawnie różne dołki, gałęzie i innego rodzaju rzeczy. Dobiegł do dworku. Szybko znalazł się na schodach posiadłości i założył kilka silnych zaklęć ochronnych, po czym wszedł do domu.
   Przedarł się przez hol, po czym wbiegł do salonu. Odetchnął z ulgą, kiedy ją zobaczył całą i zdrową. Kobieta odwróciła się w jego stronę. Widać było, że płakała. Jej niebieskie oczy były załatwione i lekko czerwone a w nich było widać jedynie smutek i troskę.
   Jej ciemne włosy, układające się w miękkie fale, opadały na jej ramiona. Podeszła do niego i lekko przejechała swoimi drobnymi palcami po jego ranach na twarzy, tak czule i delikatnie, żeby go nie zranić. Złapał ją za talię i przysunął do siebie. Zbliżył się tak bardzo, że stykali się nosami.
   - Kocham Cię - wyszeptał jej w usta a następnie pocałował ją czule. Trwali tak beztrosko, jakby tak naprawdę nic się nie działo. Oddawali pocałunki, jakby miał się skończyć świat, chociaż i to było całkiem możliwe.
   - Ja też Cię kocham- odparła przerywając chwilę rozkoszy. - No chodź trzeba coś zrobić z tymi ranami.Po tych słowach udali się do kuchni. Zabrała różdżkę z ciemnego stołu i zaczęła oczyszczać jego rany i następnie pozbyła się wszystkich blizn i siniaków.
   -Nie działo się tu nic podejrzanego? -zapytał - nikogo tu nie było?
   - Wszystko jest w porządku - odpowiedziała spokojnie - Nikogo nie widziałam... Czy ty..?
   - Tak - powiedział za nim ona dokończyła pytanie. Popatrzył przez okno. Zza lasu widać było różową poświatę. Odetchnął głęboko a w głowie dzięczało mu jedno pytanie: Co on narobił?

°°°

  Pędził ile tchu przez białe korytarze. Mijał pacjentów, odwiedzających i uzdrowicieli. To już, to już!, powtarzał sobie w myślach. Zatrzymał się przed ogromnymi białymi drzwiami. Oddychał szybko. Uśmiech ukazywał białe zęby a rozwiane włosy sterczały w nieładzie we wszystkie strony.
 Kilka minut później z sali wyszedł uzdrowiciel. Jego twarz była zaorana zmarszczkami, siwiejące włosy i pomarszczone ręce wskazywały na podeszły wiek i sądziły, że mógł posiadać wieloletnie wykształcenie. Widząc bruneta uśmiechnął się szczerze i wyciągnął dłoń. Zszokowany Black uścisnął rękę uzdrowicielowi.
 - Gratuluję - rzekł - ma pan córkę.
 Poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po jego ciele. Ma córkę. Zapytał się czy może juz znaleźć się przy żonie. Za pozwoleniem ruszył ku drzwiom. Trzymając rękę na klamce zatrzymał się na chwilę podsłuchując rozmowę.
 - To cud - powiedział męski głos zapewnie należący do uzdrowiciela, z którym przed chwilą rozmawiał.
 - Ale jak to możliwe?
 - Nie wiem jak to się stało. Urodziła się martwa, ale kiedy matka wzięła ją w ręce nagle jakby się Przebudziła się pod wpływem matczynego dotyku! To jakiś cud! A jak otworzyła oczy! Takie oczy widzę po raz pierwszy w życiu!..
 Dalej nie słuchał tylko chciał się znaleźć przy swojej rodzinie. Był w lekkim szoku i zdziwieniu, przez rozmowę, którą usłyszał.
  Wchodząc do sali od razu zauważył swoją żonę. Na twarzy malowało jej się zmęczenie i szczęście. Kosmyki włosów wystających z jej koka przykleiły się jej do mokrej od potu twarz. Uśmiechnął się. Matka trzymała swoją córkę w ramionach. Usiadł na krześle obok łóżka i spojrzał na dziecko. Rude włoski kręcił się jej wokół głowy. Dziwnie, że tak małe dziecko ma tyle włosów. Żona spojrzała na niego zmartwionym wzrokiem. Pogłaskał małą po główce a ta pod ojcowskim dotykiem lekko się poruszyła i otworzyła oczy. Zamarł. Prawe oko było intensywnie niebieskie a lewe tak samo intensywnie zielone. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Widział, jakby przez ułamek sekundy w jej oczach rozpalił się jaskrawoniebieski ogień i tak jak szybko się pojawił z taką samą szybkością zniknął. Mała zamknęła oczka. Kilka chwil później juz spała. Już rozumiał zdziwienie starszego mężczyzny.
 Zauważył, jak w oczach jego żony świecą się łzy. Nie mógł już nic poradzić.
 - Rowena będzie sobie musiała jakość w życiu poradzić. - usłyszał głos w swojej głowie. Jego żona teraz wyglądała na przestraszoną. Zapewne też go usłyszała.
 - Rowena będzie dzielna, zobaczysz - powiedziała tym samym dając znak, że nie chce rozmawiać.
 Po jakieś godzinie czuwania przy małżonce wyszedł ze św. Munga, zaraz po tym jak zasnęła. W drodze do domu cały czas dzięczały mu w uszach słowa wróżby:
 " Pallida facie, cum serenior nox atra erit mundus nasceretur lumina nocte puellam quae sunt diversa. Legends parum miraculi procuratrix habeat ortu et antequam id electus mortem tame .. fortis et ura sed invenient eam multis durum est, red house DISCIPULA eradamus fame et plus quam qui faciebat iniuriam seminabis saluti.Rufus si facies diuersa colore mutato et officia malo custodiat auxiliantur occulte, sed non solus ...
patiens et doloris. Amplectentur feret volnera mortem corporis. In acie, multi etiam alii boni vivat usque in finem mundi, in quo, quia nesciunt quid faciebat cunctis populis."*

°°°

 Mała bawiła się razem z ojcem. Gonili się dookoła kanapy w salonie. Kiedy kobieta weszła do salonu pisnęła z wrażenia. Dziecko zmieniło kolor włosów na fioletowy!
 - Amortencja! - zawołała. Poczekała chwilę, aż kobieta przyjdzie z kuchni i pokazała na dziewczynkę. - kolejny metamorfomag w rodzinie!
 - Tak, tylko dziwnie, że dopiero teraz ten dar się ujawnił. - powiedziała matka dziecka patrząc z uśmiechem i dumą na swoje dziecko, jednak w oczach miała niepokój.. Przepowiednia się spełnia.
  Przemyślenia przerwało troje dzieci, które dosłownie wpadło do salonu. Dziewczyna spadła między dwoma chłopakami. Wyglądali zabawnie.
 - Dzieci, co wy najlepszego robicie? - Amortencja usłyszała głos swojej najlepszej przyjaciółki, Andromedy. Podbiegła do córki i pomogła jej wstać. Mała Rowena podbiegła do nadal leżących na ziemi chłopców i położyła się między nimi, gdzie jeszcze przed chwilą leżała Nimfadora. Dziewczynka śmiała się i wierciła. Kopała zawzięcie nóżkami i machała rączkami, aż chłopcy byli zmuszeni do oddalenia się trochę. Tworzyli razem śmieszny widok.
 - Dora, Felix, Dominic, może jesteście głodni co? - zapytała Amortencja, zabierając chichoczące dziecko na ręce. Dzieci pobiegły do kuchni, gdzie jedli przekąski i czekoladowy tort urodzinowy.

°°°

 Dom wydawał się być taki cichy i pusty bez dzieci biegających z pokoju do pokoju, bez głośnych rozmów i zaraźliwego śmiechu. Mała siedziała jeszcze w salonie i bawiła się lalkami. Mimo późnej godziny nie było po niej widać zmęczenia. Ah te dzieci. Czerpią tyle energii nie wiadomo skąd.
 Amortencja sprzątała w domu a Alexander pilnował małej. Cicha była aż ogłuszająca. Miała źle przeczucia. Czuła zimno zła pełzającego gdzieś w pobliżu. Dobrze przeczuwała.
 Usłyszała trzask a następnie skrzypnięcie otwieranych drzwi. Wbiegła zobaczyć co się dzieje i zamarła w pół kroku. Na wprost niej stał nie kto inny jak Czarny Pan w całej swej okazałości wraz ze swoimi wiernymi sługami. Cofnęła się o krok. Spojrzał na nią a jego usta wykrzywiły się w krzywym uśmiechu. Poczuła jak lodowate zimno przeszywa jej ciało. Bokiem zobaczyła jak z salonu wychodzi jej mąż z dzieckiem na rękach.
 - Kto.. - zaczął, ale widząc kto zaszczycił ich obecnością Zamarł. Spojrzał na żonę i oddał dziecko w jej ręce. - Panie - zaczął, lecz Voldemort przerwał mu ruchem ręki.
 -Daruj sobie te uprzejmości podszedł do kobiety oglądając dziecko. Widział w niej coś znajomego. Czuł, jakby ją znał. - Metamorfomag - szepnął kiedy zobaczył jak zmieniają się jej włosy z brązowych na różowe. - Przydałby się nam taki Śmierciożerca. Dobrze by się maskowała.
 - Nie pozwolę - powiedziała mężnie Amortencja. Nie da skrzywdzić jej dziecka. Wiedziała jak to jest, w końcu sama była dawniej Śmierciożercą. Kobieta oddała dziecko w ręce męża. Wziął je na ręce nie wiedząc co się dzieje. Ona wiedziała. Widziała przyszłość.
 - Grasz Gryfona? Taka mężna, waleczna. Aż mi się robi niedobrze. - wycelował różdżkę prosto w jej serce i wysłał pierwszy promień czerwonego światła. Nie zdążyła złapać za różdżkę i upadła. Czuła niewyobrażalny ból w cały ciele. Męki o dziwo skończyły się szybko.
 - Powinnaś się zastanowić - wysyczał.
 - Nigdy - odpowiedziała podnosząc głowę i patrząc mu wyzywająco w oczy. Kolejny promień. Ból przeszył jej ciało z podwójną siłą. Wiła się z bólu, ale nie pozwoliła sobie na krzyk. Próbowała powstrzymać łzy, ale same płynęły jej po policzkach. Kolejny, kolejny i kolejny.. W trakcie Raphael próbował ich powstrzymać, ale tylko zabrali mu dziecko i sami potraktowali go Cruciatusem a następnie uwięzili w niewidzialne sznury i kazali patrzyć, jak jego żona powoli umiera. Dziecko płakało na rękach nieznajomej osoby. Nie rozumiała za bardzo co się dzieje.
 Matka leżała na ziemi wykończona mając nadzieję, że to już koniec. Spojrzała na córkę i powiedziała:
 - Bądź silna skarbie.
  Jej twarz wyrażała spokój. Umazana własną krwią, potem i łzami wyzioneła ducha. Umarła, bo tak musiało być. Teraz już nie będzie przy córce w najważniejszych momentach życia. Nie usłyszy w jej ustach już więcej słowa "mama". Wiedziała, że zrobiła to co każda matka by zrobiła. Oddała za nią życie.
 Voldemort spojrzał na zwłoki, kopnął je sprawdzając czy rzeczywiście umarła i wziął dziecko w swoje ramiona. Przyłożył różdżkę do jej lewego przedramienia i wyszeptał kilka słów. Tam gdzie przyłożył różdżkę pojawiła się długa, czarna linia, która powoli formowała się w Mroczny Znak. Kiedy skończył spojrzał na jej zapłakaną twarz. Przyglądał się jej z zainteresowaniem. Gdzieś już ją widział. Dziecko spojrzało mu prosto w oczy. Mała nie bała się go ani trochę. Jej włosy przybrały rudą barwę, lewe oko z niebieskiego zrobiło się szmaragdowe a prawe zostało tak samo intensywnie niebieskie jak przedtem. Nie mógł uwierzył w to co widział. Ona mu tak bardzo ją przypominała. Nawet imię się zgadzało. Natłok wspomnień wkroczył do jego mrocznego umysłu. Wszystkie były z tych szczęśliwych lat, kiedy pewnej kobiecie udało się skraść serce samemu Tomowi Riddle'owi.
 Otrząsnął się i położył dziecko na stosie poduszek. Śmierciożercy wyszli wcześniej z jej ojcem. Poczekał aż mała zaśnie, potem przykrył ją kocem i wyszedł. Może trzeba było nie zabijać jej matki, pomyślał, lecz zaraz skarcił się w duchu.
 - Nie możesz się rozklejać Tom, jesteś teraz Panem, jesteś postrachem, czy nie tego chciałeś? - zapytał sam siebie a następnie teleportował się w nieznane nikomu miejsce.

°°°

 Szła do posesji Blacków. Jak mogła zapomnieć różdżki? Karciła się za to w duchu, w końcu to podstawa, żeby w tych czasach mieć różdżkę! Ale dala by sobie głowę uciąć, że ja brała do domu! Zobaczyła zaświecone światła dworku. Poczuła ulgę, że nie będzie ich przynajmniej musiała budzić.
 Zbliżając się coraz bliżej po domu czuła dziwne ciarki na plecach. Czuła, że coś jest nie tak. Weszła po marmurowych stopniach i zapukała trzy razy złotą koładką w kształcie smoka. Stała tam dość długo. Czekała i czekała w między czasie kilka razy pukając. W końcu postanowiła, że wejdzie. Złapała za lodowatą, również złotą klamkę. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Weszła do dużego holu i poszła w stronę kuchni, bo tam zapewne zostawiła swoją różdżkę.
 Jednak po drodze zobaczyła, dlaczego nikt nie otwierał jej drzwi. Jej przyjaciółka leżała pod ścianą w kałuży krwi. Podbiegła do niej sprawdzając puls. Łudziła się, że zaraz wstanie i przywita ją tym promiennym uśmiechem. Złapała ją za lodowatą dłoń i zaczęła płakać. Klęczała nad zwłokami Amortencji, tej która miała małe dziecko i kolejne w drodze. Teraz nie tylko ona, ale również i ono umarło. A tak bardzo się cieszyły, że Rowena będzie miała rodzeństwo. Uniosła głowę. Rowena! Pobiegła do salonu. Zobaczyła jak mała spokojnie śpi zmieniając kolor włosów przez sen. Poszła do kuchni zabierając swoją różdżkę i następnie wezwała aurorów. Usiadła obok małej głaszcząc ją po główce.
 - Nie martw się - powiedziała szeptem tak żeby nie zbudzić jej ze snu- zaopiekuję się Tobą.

°°°

* "Gdy noc nastanie czarna i wzejdzie blada twarz, na świecie tejże nocy urodzi się dziewczyna co różne oczy ma. Legendy mówią niewiele o cudzie jej narodzin, lecz jeszcze przed Wybrańcem, śmierć oswobodzi.. Dzielna i waleczna, choć spotka ją niejeden trud, czerwonego domu uczennica, zwalczy niejeden głód i dobro w złym zasieje. Rudowłosa, choć twarze ma różne, barwy zmienia i służbę złu dotrzyma, potajemnie dobru pomoże, ale nie ona jedyna...
 Cierpienia i bólu dozna. Rany na ciele będzie nosić i śmierć ją powita. Życie w Bitwie wielu ludzi także odda dla dobra świata, w którym inni będą żyć po wieki, nie wiedząc co ona zrobiła dla wszystkich ludzi." - słowa przepowiedni po polsku :D


Witam ! 
Oto i Prolog, mojego pierwszego opowiadania  ;)
Postanowiłam napisać takiego Harry'ego Pottera z innej perspektywy i trochę  po mojemu  (można tak powiedzieć xD) 
Mam nadzieję,  że się podoba :) 
A i jeszcze jedno.. co do dodawania postów nie jestem pewna w jakich odstępach czasu będą się ukazywały rozdziały. . Raz na tydzień albo dwa (zależy )..
Lecz, jeżeli zobaczę zaangażowanie Was w komentarze, może będę dodawany rozdziały wcześniej :) 
Zapraszam do komentowania !